To była jedna z najbardziej dramatycznych w historii Bitwa o Gotland – Delphia Challenge 2017. Z dwudziestu dwóch zawodników, którzy w niedzielne południe 10 września wystartowali do wyścigu, zaledwie jednemu udało się dotrzeć do mety i zamknąć pętlę dookoła Gotlandii bez zawijania do portu. Po 3 dobach i 13 minutach na morzu, linię mety regat bałtyckich samotników minął Mirosław Zemke na jachcie Hobart, wygrywając rywalizację w klasyfikacji bezwzględnej (pierwszy na mecie) oraz w klasie ORC. Obronił tym samym zeszłoroczny tytuł, wywalczony w tej samej kategorii.
- W zasadzie człowiek jest szczęśliwy, że to zrobił, że udało się drugi raz. To nie jest kwestia recepty, ani przepisu, po prostu wsiadasz na łódkę, robisz swoje, a jak masz odrobinę szczęścia, to wygrywasz, a jak masz pecha, to nie. Tyle. Zwycięstwo nie jest dane na stałe, to gra błędów, wygrywa ten, kto ich mniej popełni – podsumował Mirosław Zemke.
Po dopłynięciu pierwszego zawodnika do mety, na morzu pozostał jeszcze tylko jeden – Morten Bogacki na Mojo (Mini650). Po kilkunastu godzinach ciężkiej walki ze sztormowym Bałtykiem, po północy, Bogacki dotarł na wody Zatoki Gdańskiej. Wówczas sztorm jednak przybrał na sile, a jego prędkość dochodziła w szkwałach do 50 węzłów. W tej sytuacji, pomimo niesamowitej woli walki, Morten podjął jedyną słuszną decyzję i zakończył swój udział w regatach na kilkanaście mil przed metą.
- Ta decyzja to najlepszy dowód na wielką dojrzałość żeglarską niemieckiego skipera – komentuje dyrektor regat, Krystian Szypka. - Z jednej strony miał świadomość, że tak niewiele pozostało mu do mety, ale wiedział też, że dalsza żegluga na maleńkim, pozbawionym prądu i mocno już nadwyrężonym ponad trzydobowym wyścigiem jachcie, w nocy, byłaby po prostu igraniem ze śmiercią – dodał.
Kolejna edycja już za rok.