POLSKIE ŻEGLARSTWO MORSKIE - ISTNIEJE?

Autor:
Rafał Sawicki

70% polskiego społeczeństwa miało w życiu większą lub mniejszą styczność z żeglarstwem. Tak wynika z raportu „Polski rynek żeglarski” opublikowanego w ubiegłym roku przez PZŻ.  Wśród tej grupy ponad 5 mln osób przyznaje, że żeglowało w sposób aktywny i udzielało się w załodze, angażując w różne zadania na pokładzie. Liczby te oszałamiają i robią wrażenie. Ogromna grupa docelowa, która pokazuje potencjał rynku żeglarskiego w Polsce. Niestety publikacja ta ponownie pokazała ogromną przepaść pomiędzy żeglarstwem śródlądowym, a morskim, gdyż po jeziorach i innych akwenach wewnętrznych pływa aż 87% żeglarzy, natomiast na morzu zaledwie 29%.

Truizmem byłoby stwierdzenie, że polskie żeglarstwo morskie nie istnieje. Powodów można by wymieniać bez liku. Jednak większość z nich można potraktować jako wymówki, gdyż czym się różni pogoda czy akwen, w Niemczech, Szwecji, Finlandii od tych w Polsce. Oczywiście za chwilę można usłyszeć, że polskiego społeczeństwa nie stać na luksus w postaci jachtu. Zgadzam się, że jesteśmy społeczeństwem uboższym, ale czemu w takim razie w Estonii jest zarejestrowanych ponad 700 jachtów ORC, gdy u nas organizatorzy tegorocznych Mistrzostw Europy tej formuły, które odbędą się w Gdańsku spodziewają się zaledwie 20 jachtów pod polską banderą. Przecież Estonia nie jest finansowym Eldorado, a do tego potencjał ludzki w Polsce jest znacznie większy. Problemem polskiego żeglarstwa morskiego jest brak infrastruktury oraz systemowej edukacji morskiej. 

Wzdłuż wybrzeża od Świnoujścia do Gdańska na palcach jednej ręki można policzyć miejsca, gdzie można bezpiecznie wpłynąć przy każdych warunkach pogodowych i zacumować jacht w przyzwoicie wyposażonej marinie. Porty jachtowe są pełne i nie ma gdzie trzymać kolejnych jednostek. Niestety nie widać, aby cokolwiek miało się w tej dziedzinie zmienić. Polski Związek Żeglarski nie ma żadnego pomysłu na tę część swojej działalności, a pion żeglarstwa morskiego praktycznie nie funkcjonuje. Wydawało się, że chociaż Gdynia dostanie dodatkowego kopa, ale inwestycja w nową marinę tkwi w tym samym miejscu od kilku lat i tylko co roku słyszymy na nowo, że już wjeżdżają buldożery. O ośrodku w Trzebieży nawet nie wspomnę. Oczywiście sam PZŻ nic nie jest w stanie wskórać, bo w tej materii potrzebne jest działanie systemowe, wieloresortowe, strukturalne, no ale po co to komu potrzebne skoro mamy „tylko” 770 km linii brzegowej. PZŻ powinien być motorem napędowym takich zmian, ale póki co wychodzi z założenia, że Polak i tak sobie poradzi, bo przecież zawsze może wyczarterować jacht chociażby w słynnym San Escobar.

Drugim aspektem jest edukacja morska. Niestety PZŻ skupiony jest wyłącznie na przygotowaniach do igrzysk olimpijskich co stanowi 90% jego działalności. Działacze związani ze sportem nie zauważają jednak istotnego faktu. Żeglarstwo nie kończy się na małych łódkach. Brak oferty związanej z tym, co można robić po żeglarstwie olimpijskim sprawia, że do małych łódek również garnie się mniej osób. Nie każdy musi mieć aspirację do medalu olimpijskiego na początku swojej żeglarskiej przygody. Jednak brak wyraźnej perspektywy tego, co można robić po „mieczówkach” sprawia, że wiele utalentowanych zawodników rezygnuje na stosunkowo wczesnym etapie szkolenia. Obecnie w Polsce z żeglarstwa wyczynowego żyje garstka ludzi, którzy w wieku trzydziestu paru lat, jeśli chcą zostać w żeglarstwie, mogą być jedynie trenerami. Nie ma żadnych innych możliwości, aby żeglarstwo mogło stać się zawodem. Jest to jeden z głównych, jak nie największy czynnik spadającej liczby żeglarzy wyczynowych, we wszystkich klasach sportowych. 

Na szczęście istnieje jeszcze sektor prywatny. Powstaje co raz więcej szkół żeglarskich i firm czarterowych oferujących swoje usługi w kraju i zagranicą. Nową inicjatywą stają się kluby żeglarskie nastawione na żeglarstwo morskie i osoby, dla których sport ten jest pasją, a niekoniecznie wyczynem. Co ważne, coraz częściej nie potrzeba własnego jachtu, gdyż oferowane usługi są kompleksowe – od podstawowego szkolenia po starty w największych światowych klasykach morskich. Takie inicjatywy jak Ocean Challange Yacht Club, czy Yacht Club Sopot udowadniają, że na ten rodzaj żeglarstwa jest zdecydowane zapotrzebowanie. Swój projekt oceaniczny zapowiada również Mateusz Kusznierewicz. Mistrzostwa Europy ORC, Nord Cup, Żeglarskich Puchar Trójmiasta, Bitwa o Gotland – to dowód na to, że nad morzem robi się co raz ciekawiej, więc warto tu być i próbować swoich sił. Jeśli nie widzą tego Ci, którzy powinni, to może warto im to pokazać z podwójną mocą.

 

Rafał Sawicki