Maciek Grabowski. Mistrz lasera wraca do gry

Autor:
Maciej Grabowski

-To jest właśnie ta magiczna rzecz w żeglarstwie – ja mając prawie 40 lat wiem, że cały czas mogę być lepszym zawodnikiem i nie zamierzam składać broni! – mówi Maciek Grabowski. Trzykrotny olimpijczyk (Sydney 2000, Ateny 2004, Pekin 2008), wielokrotny medalista i mistrz Europy, znowu chce powalczyć o najwyższe miejsca na świecie, a docelowo wystartować na igrzyskach w Tokio. W wywiadzie dla W Ślizgu! opowiada o roli trenerskiej, swoich planach, życiowych anegdotach i szczęściu, z którego trzeba korzystać i, którego nie można nadwyrężać.

Maćku, jesteś byłym olimpijczykiem, trenerem, muszę oficjalnie rozwiać wątpliwości, wracasz do Lasera?

Powiem tak, mój rozbrat z tą klasą był poniekąd narzucony tym, że dostałem propozycję roli trenera Kacpra Ziemińskiego, który już wcześniej wygrał kwalifikacje olimpijskie, także nawet jakbym żeglował w pełnym trybie olimpijskim na Laserze, to i tak nie miałbym szans na Rio, ewentualnie mógłbym zostać zawodnikiem rezerwowym jak Paweł Tarnowski w klasie RS:X. Przez chwilę rozważałem takie rozwiązanie, bo to był pierwotny plan na ten sezon, natomiast zaraz na początku roku dostałem propozycję od PZŻ, od Pawła Kowalskiego i Tomka Chamery, najpierw żebym został sparing partnerem Kacpra. Musiałem odmówić, wiązało się to z porzuceniem swoich codziennych obowiązków, a to nie mogłem sobie pozwolić. Później zrodził się pomysł wspólnego wyjazdu na regaty do Miami, pojechaliśmy. Pierwotnie to nie miała być współpraca długofalowa, a jednak tam w taką się przerodziła. Kacper tak naprawdę postawił mnie przed faktem dokonanym, ponieważ pojechał z teamem i trenerem, z którymi dotychczas trenował na kolejne zawody i nagle poinformował mnie, że postanowił się rozstać z chorwackim trenerem, licząc na to, że zajmę jego miejsce. Udało się. 

Czyli zostałeś jego trenerem mniej więcej pół roku przed IO, czy to mogło mieć na to wpływ na wynik końcowy? Pytam, bo Kacper wcześniej trenował z Chorwatami, a jak wiemy to właśnie Chorwat wywalczył w Rio srebro.

Tak jak mówisz, właściwie pierwszy nasz wyjazd w mojej nowej roli miał miejsce w kwietniu. Powiem tak, myślę, że Kacper w czasie naszej współpracy bardzo się rozwinął, niestety to niezaowocowało takim spektakularnym wynikiem olimpijskim, jakiego byśmy sobie życzyli. Było wiele czynników, które na to wpływały. Kacper miał strasznie wysokie oczekiwania napływające z zewnątrz, to podcinało mu skrzydła... Prawda jest taka, że poziom w Laserze jest bardzo wyrównany. Miał kilka przebłysków, ale zdarzały się też głupie błędy. Każdy ma swój limit szczęścia w danym sezonie i wydaje mi się, że Kacper trochę to nadwyrężył podczas wcześniejszych startów sezonu olimpijskiego.

Czyli na Igrzyskach tego szczęścia trochę zabrakło?

Wiem, że to może brzmieć nieprofesjonalnie, ale coś w tym jest. Czasami jest tak, że podejmie się jakąś decyzję, popełni jakiś błąd i nie jest on zauważony, bo inni popełniają jeszcze większe błędy, ma się po prostu szczęście. Tego szczęścia odrobinę zabrakło. Igrzyska mimo, że są teoretycznie łatwiejszymi regatami od pozostałych, bo jest  mniej tych dobrych zawodników – może być tylko jeden z danego kraju, to presja jest olbrzymia. Kacper już na samym początku odczuł to bardzo boleśnie, bo drugiego dnia jego serdeczny kolega zdyskwalifikował go, nie zyskując na tym absolutnie nic. Reasumując, szczęście i presja, z którą sobie może do końca nie poradziliśmy, bo ja też nie potrafiłem jako jego trener odciąć go od negatywnych wpływów z zewnątrz, mimo intensywnych prób. Według mnie Kacper niesamowicie się rozwinął, pływał lepiej niż kiedykolwiek. Serdecznie go namawiam żeby żeglował dalej, bo może być coraz lepszy. To jest właśnie ta magiczna rzecz w żeglarstwie – ja mając prawie 40 lat wiem, że cały czas mogę być lepszym zawodnikiem i nie zamierzam składać broni!

No właśnie, podobno kupiłeś nową łódkę, to znaczy, że znowu chcesz powalczyć o najwyższe miejsca na świecie?

Zgadza się, kupiłem i szczerze, jeszcze nie miałem kiedy jej rozpakować, więc to bardzo świeża sprawa. Chcę żeby nadchodzący sezon był dla mnie dużo intensywniejszy, podchodzę do tego poważniej. 

Powiedz, w roli trenera wystąpiłeś pierwszy raz czy już wcześniej miałeś takie epizody?

W tej roli występowałem już wielokrotnie, ale nigdy nie pełniłem tej roli przez tak długi okres, raczej były to kilkudniowe zgrupowania w ramach trenera-konsultanta. Zdarzało się, że byłem czyimś trenerem na danych regatach. Na pewno takim cichym sukcesem było to, że zawodnik, którego trenowałem został wicemistrzem świata juniorów. Wtedy praktycznie w ogóle nie trenowałem z Polakami, współpracowałem z Norwegami, miałem zawodników z Hong-Kongu, czy Izraela. Wszystko to wydarzyło się na przestrzeni ostatnich 8 lat, po moich ostatnich igrzyskach. 

Pasuje Ci to?

Nie wiem jakbym się sprawdził w prowadzeniu zawodnika, pracy codziennej, od A do Z, no bo nie miałem okazji. Są różne oczekiwania od trenerów w zależności od kraju. W Polsce ten zawód nie jest doceniany - stawka, którą mógłbym zarobić patrząc na polskie realia to 200 zł dziennie, a przecież są miesiące kiedy tych dni pracy może być 10-12 lub mniej, więc to nie są kwoty powalające. A będąc takim trenerem kadry, oprócz trenowania na wodzie, musisz być
de facto psychologiem, kierowcą, opiekunem, kucharzem, masażystą i najlepiej mamą, która wyciera nos. To jest ogrom pracy, trochę inaczej wygląda to zagranicą. Jeśli chodzi o polski układ, to sama kadra olimpijska była bardzo fajną ekipą, zżytą, chociaż można to było jeszcze rozwinąć. 

Kolejna kampania olimpijska jest twoja?

Oczywiście! Im jestem starszy, tym śmielej o tych rzeczach mówię. Natomiast w jaki sposób to będzie realizowane, tego jeszcze nie wiem. Oczywiście marzy mi się taka sytuacja, żebym mógł w ogóle nic innego nie robić, tylko żeglować, niestety to wymaga ogromu nakładów finansowych. Oprócz wydatków na sprzęt, trenerów, wyjazdy, mam też rodzinę, którą muszę w jakiś sposób wspierać. Jednak będę robił wszystko, żeby się do tego jak najlepiej przygotować, no i powalczyć.

Czyli jest opcja, że będziesz rywalizował ze swoim podopiecznym, Kacprem o kwalifikację olimpijską?

Właśnie tego nie mogę się doczekać. Już to zresztą sygnalizuję także pozostałym zawodnikom kl. Laser, nie tylko Kacprowi (śmiech). Nie mam pod tym względem żadnych kompleksów, nie mam też żadnych obaw przed dostaniem lania od kogoś. Uwielbiam żeglarstwo i to sprawia mi po prostu przyjemność.

Myślisz, że teraz łatwiej będzie ci wystartować w igrzyskach niż za pierwszym razem?

Na pewno dużo trudniej. To jest zupełnie inna skala trudności. Jak startowałem po raz pierwszy to był dopiero początek dobijania się do światowej czołówki. Tak naprawdę w tamtym czasie miałem w sobie dużo więcej determinacji niż moi krajowi rywale i koledzy, więc wyjazd na igrzyska był dla mnie rzeczą tak normalną, jak to, że zaraz nam się tutaj kawa skończy. Emocje pojawiły się wtedy, gdy dostałem dresy reprezentacji i znalazłem się w oficjalnym transporcie polskiej ekipy, potem wioska olimpijska – to było fantastyczne. Jako ciekawostkę powiem, że jak pojechałem teraz do Rio jako trener, mimo, że nie brałem czynnego udziału, to przeżywałem to tak, jakbym jechał na igrzyska po raz pierwszy. Może dlatego, że miałem chwilę przerwy, byłem tym zajarany jak dzieciak, który wyciąga prezent spod choinki.

Mówisz, że byłeś zachwycony, a jednak w środowisku opinie o organizacji igrzysk w Rio nie są jakoś specjalnie pozytywne.

No właśnie. Mój odbiór był bardzo skontrastowany z uczuciami pozostałej ekipy, bo mam wrażenie, że oni raczej podchodzili do tego z dystansem, wynajdywali dużo negatywów z samego Rio i organizacji imprezy. A ja byłem zachwycony! Aż ciężko mi te emocje opisać. Patrząc z perspektywy tych poprzednich moich startów olimpijskich, mogę się tylko śmiać. Jak byliśmy w Sydney,
sam dojazd do mariny wymagał najpierw 15-minutowej jazdy autobusem do bazy promowej, a później godzinnego rejsu przez całą zatokę. W Atenach jechało się przynajmniej godzinę dwadzieścia autokarem – wtedy paradoksalnie tego narzekania było mniej. Może trzeba ludziom uzmysłowić, że samych zawodników startuje w IO między 10 a 11 tysięcy. Do tego dochodzą trenerzy, masażyści, psychologowie i przede wszystkim kibice! – razem takich wizytujących może być ponad 100 tysięcy, którzy gdzieś tam muszą się podziać.

Reasumując: młodość czy doświadczenie?

Oczywiście wolałbym być młody i piękny, ale to już za mną, więc stawiam na doświadczenie. Gdy miałem 20 lat, patrzyłem na tych 30-40 latków z takim pobłażaniem i zastanawiałem się co ich w ogóle do tego ciągnie. Wydawało mi się to niepoważne. Teraz kibicuję tym wszystkim, którzy tam walczą. Mój serdeczny kolega z klasy Finn mając 41 lat wywalczył teraz swój trzeci medal olimpijski. Kolejnym przykładem jest 55-letni Santiago Lange – Argentyńczyk, który wrócił po nowotworze i zdobył olimpijskie złoto w klasie Nacra. Ci ludzie są dowodem na to, że wiek nie jest przeszkodą. 

A jak to wygląda kondycyjnie?

Co różni rywalizację, gdy masz 20 lat i 40 lat – przede wszystkim jak masz 20 lat, to możesz przy silnym wietrze żeglować cały dzień, potem jeszcze pójść na imprezę i rano wstać świeży, pachnący i gotowy do akcji. Nie jest to natomiast możliwe 20 lat później. Jednak przy dobrym programie, jesteśmy w stanie być konkurencyjni. Braku treningu nie da się oszukać, jednak żeglarstwo to nie tylko siła mięśni, ale też wiedza, doświadczenie i mentalne przygotowanie. PS. Przemka Miarczyńskiego też będę gorąco namawiał na kolejną kampanię olimpijską!

Jesteś utytułowanym sportowcem, prowadzisz własny biznes. Jak w tym zagęszczeniu obowiązków udało się ci znaleźć czas na ojcostwo?

Nie udaje (śmiech). Co do określenia biznesmena, to nie nadwyrężałbym tego. Mi niestety jeszcze nie udało się stworzyć czegoś własnego, z czego byłbym naprawdę dumny. Pracuję z ojcem - to jest koło napędowe, z którego tak naprawdę mogę finansować swoje działania sportowe. Natomiast posiadanie rodziny powoduje, że odkłada się te swoje ambicje na bok. Mam dwóch synów. Starszy niestety zapałał miłością do piłki nożnej, więc często jest tak, że to jego trening jest nadrzędny. Chociaż był taki okres, kiedy chodził do klubu żeglarskiego, nawet spotkaliśmy się kilka razy na wodzie…

Jak to mówią – „genów nie wydłubiesz”! Chcesz ich wciągnąć w to środowisko?

Staram się, ale nic na siłę. Jak ja zaczynałem to było zupełnie inaczej. Mój trener był bardzo surowy i początki wcale mi się nie podobały, wiele razy prosiłem rodziców, żeby mnie tam nie posyłali, jednak byli oni konsekwentni. Nie chciałbym przez swoje zbytnie naciski swojego syna zniechęcić. Mieliśmy epizod wspólnego żeglowania na matchtourowych Tomach 28, bardzo mu się podobało i myślę, że to jest kwestia czasu. Będę powoli systematycznie pokazywał o co chodzi i mam nadzieję, że podchwyci. Chciałbym na pewno pokazać, że żeglarstwo jest fajne i dać mu szansę spróbowania.

Podobno z ich mamą poznałeś się już w czasach szkolnych? Pierwsza miłość?

Była to dosyć śmieszna historia. Z moją dziewczyną rzeczywiście poznaliśmy się na jednej z pierwszych imprez. Jej koleżanka z podstawówki chodziła ze mną do klasy w liceum, i akurat ona organizowała imprezę - tam spotkałem Anię. Spotykaliśmy się, jak to w takim wieku bywa, chyba z 3 tygodnie, natomiast później nasze drogi wielokrotnie się przecinały. Ania wspomina, że zawsze mi się udawało ją w jakiś sposób uwieść, nie tyle żeby dochodziło do skonsumowania naszego związku (śmiech), ale po prostu nigdy po imprezie do niej nie dzwoniłem. Ona wtedy zakodowała sobie po którejś takiej sytuacji, że w ogóle nie będzie do mnie podchodziła, na szczęście udało mi się tą niechęć jakoś przełamać. Na pewnym etapie Ania była już niemal mężatką, a ja zajmowałem się sportem, miałem dziewczynę, ale mimo to, nadal się przyjaźniliśmy. Los chciał, że później nasze drogi znowu się połączyły – mój przyjaciel z klubu żenił się, zaprosił mnie, ja zaprosiłem Anię i od tamtego czasu datujemy nasze spotykanie.

Z drugiej strony chodzą słuchy, że przez wiele lat byłeś obiektem westchnień wielu żeglarek, wiesz coś o tym?

Wiesz… jakoś szczególnie tego nie odczułem (śmiech). Mimo wszystko jednak byłem mocno skoncentrowany na żeglarstwie. Kiedyś byliśmy z kolegą na pewnej dyskotece – tak się to wtedy nazywało. Pewna dziewczyna, z którą rozmawiałem zapytała dlaczego jestem singlem, na co mój kumpel rzucił szybką ripostą: „bo jego dziewczyna to stoi na wózku w porcie” – i ten tekst znakomicie oddaje moje ówczesne priorytety. Były takie momenty, kiedy rzeczywiście to żeglarstwo dominowało. Poznałem wiele fajnych dziewczyn na swojej drodze, ale nie udało mi się wchodzić w jakieś specjalne relacje, w dużej mierze przez to, że nie było na to czasu.

Sport wymaga wyrzeczeń…

Oj tak. Często widzimy sportowców na pierwszych stronach gazet, którym towarzyszą pieniądze, splendor, top – a ilu jest takich, którzy trenują po gównianych salach, wypruwając sobie flaki i poświęcając tej swojej pasji wszystko, a na końcu okazuje się, że z tego nic nie ma. W moim przypadku to nie była aż taka droga przez mękę, natomiast ogrom treningu, czasu, który się poświęca jest duży. Moje ekstremum to 326 dni w roku. To jest standard sportowy.

Wspomniałeś, że miałeś epizod w klasie Star, nie myślałeś może żeby przerzucić się na duże oceaniczne jednostki?

Nie, chyba najzwyczajniej w świecie bym się bał. Podziwiam tych ludzi, nie tylko jako sportowców, ale jako ludzi, którzy są w stanie przetrwać, którzy mają - jak to się mówi w polskich filmach – „zajebiście silną psychikę”. Trzeba być trochę nienormalnym w tym wszystkim. Znam Gutka, on zawsze miał predyspozycje do dalekiego szaleństwa, może dlatego, że pochodzi ze Stogów – a tam potrafili przetrwać tylko ci najsilniejsi. 

Gutek – człowiek, który przetrwał!

Kiedyś jak jeździliśmy na regaty okręgowe do Górek Zachodnich to na Stogach nigdy się nie zatrzymywano! Tam trzeba było jechać non stop, takie typowe państwo w państwie. Gutek tam przetrwał, podziwiam go za to samozaparcie i kibicuję mu serdecznie, bo naprawdę wiem, że walczy żeby móc robić to, co kocha. Jako ciekawostkę powiem, że proponowałem mu żeglowanie razem na Starze, bo gabarytowo pasował idealnie, niestety nie zagrało w dużej mierze dlatego, że nie miałem takiego budżetu, żeby go sfinansować. 

Kiedyś w jednym z wywiadów wspomniałeś o tym, że chciałbyś ścigać się z Mateuszem Kusznierewiczem. Udało się?

Udało. Jednak od tego czasu nasza relacja się nieco ochłodziła. Rywalizacja na Starze, widmo igrzysk i sprawy finansowe spowodowały kilka nerwowych ruchów. Po prostu przechodząc na tą klasę stałem się trochę niewygodny, gdyby "Cebula" skoncentrował się tylko na swoim pływaniu to jego końcowy wynik na IO w Londynie pewnie zakończyłby się medalem, a nie ósmym miejscem.

Pytać dalej?

Zakończmy na tym.

A hasło Polska100 coś Ci mówi?

Nie chcę komentować, bo słyszałem tylko zajawki i wietrzę w tym ściemę. Jestem sportowcem i nie lubię tego typu akcji. Fascynują mnie inne projekty, stricte sportowe. Mój kolega startuje na katamaranie GS32 z Extreme Sailing Series, dostałem zaproszenie w październiku na jedne zawody, ale niestety nie mogłem pojechać. Mam nadzieję, że uda się to zrobić w przyszłym sezonie. Oczywiście obserwuję też Puchar Ameryki, chociażby z tego względu, że startuje tam dużo znajomych.

Kto, kto?

Chociażby Tom Slingsby czy Andrew Campbell z teamu Oracle, z którymi swego czasu rywalizowałem na Laserze. Iain Percy, z którym znamy się od lat i ścigaliśmy się razem w klasie Star. Mieliśmy nawet propozycję zostania ich (żeglował z Andrew Simpsonem) sparingpartnerami przed IO w Londynie. Iain i Andrew byli filarem teamu Artemis, niestety Andrew zginął tragicznie podczas wywrotki na treningu w San Francisco… Oprócz nich pływałem też z Freddym Loofem czy Paulem Goodisonem – także team Artemis. Jako ciekawostkę powiem, że moją poprzednią łódkę klasy Laser kupiłem właśnie od Toma Slingsby. Przez wiele lat miałem okazję ścigać się na Laserze z samym Benem Ainslie. To było przed igrzyskami w Sydney, byłem wtedy na takim poziomie, że nieraz udawało mi się z nim wygrać, zwłaszcza przy silnym wietrze. Kolejnym facetem, moim serdecznym przyjacielem jest Robert Scheidt – on moim zdaniem powinien być absolutnym liderem wśród żeglarskich statystyk. Miałem szansę żeglowania z ludźmi naprawdę wyjątkowymi. 

Jakie plany na najbliższy rok?

Zobaczymy jak będzie wyglądał cały system kwalifikacji. W Laserze zaszło trochę zmian sprzętowych, wprowadzono lekką modyfikację żagli, weszły w końcu maszty węglowe, nie planuję jakichś szczególnych eskapad zagranicznych, ale na pewno będę mocno „mielił wodę” w Polsce. Najprawdopodobniej znowu będę trenował pod okiem Pawła Kacprowskiego, z którym znakomicie mi się współpracuje, uwielbiam z nim działać i wydaje mi się, że jest jeszcze stanowczo za mało doceniany jako trener.

Czego życzyć?

Zdrowia i siły! Mi na szczęście udało się żeglarski żywot przejść bez żadnej kontuzji, a to jest chyba taka najgorsza rzecz, która może się przydarzyć.