Piotr Kula. Finnista na finiszu?

Autor:
Klaudia Krause-Bacia

- Gdy nie wiesz, czy zobaczysz jeszcze kogoś kogo bardzo kochasz, żegnasz się z nim na wszelki wypadek... Po wygraniu Mistrzostw Polski, ubrany w garnitur popłynąłem moją ukochaną łódką po ulubionym akwenie pod Gdańskiem, na wszelki wypadek elegancko żegnając się z ogromnym kawałkiem mojego życia – mówi Piotr Kula. Zawodnik szlachetnej klasy Finn, tegoroczny mistrz kraju, młody człowiek w 100% zaangażowany w sport, prywatnie mistrz lenistwa! W wywiadzie dla W Ślizgu! opowiada o przyszłości żeglarstwa olimpijskiego, o klasie Finn, ekskluzywnym pływaniu w garniturze, foilach i swoich planach nie tylko sportowych (!).

W Górkach Zachodnich udało ci się wywalczyć szóste w karierze mistrzostwo Polski w klasie Finn, odebrałeś utracony w zeszłym roku tytuł Mikołajowi Lahnowi. Jak smakuje takie zwycięstwo?

Zależało mi na wygraniu tegorocznych mistrzostw Polski, jakby to były mistrzostwa świata. Miałem sporo do udowodnienia sobie i innym. W ubiegłym sezonie byłem w poważnym dołku formy, duże regaty kończyłem na odległych miejscach. Mimo, że mogłem zdobyć kolejny tytuł mistrza kraju, przegrałem przez własne błędy. To bardzo bolesne, bo przegrałem sam ze sobą. Nie dawałem po sobie poznać, bo trzeba przyjąć porażkę po męsku, ale siedziało to w mojej głowie przez cały rok. Zawsze traktuję regaty poważnie, a w tegorocznych mistrzostwach Polski dołożyłem jeszcze więcej skupienia, walcząc o każdy wyścig. Nawet, gdy po starcie nie byłem w zbyt komfortowej pozycji, bo mieliśmy dość niestabilny wiatr, to spokojnie i konsekwentnie realizowałem dobrą taktykę i to dało mi zwycięstwo. A odzyskanie utraconego tytułu smakuje niesamowicie.

Co dalej?

Mamy jesień i żeglowanie na małych łódkach w Polsce kończy się na kilka miesięcy. Twardziele jeszcze żeglują, ale to nie jest bardzo efektywne. Kiedyś trenowałem o tej porze roku na Bałtyku, a zimą wyjeżdżaliśmy w cieplejsze miejsca, ale ten rok jest inny. Przez szereg ostatnich lat żeglowałem bez przerw, a koniec końców nie zakwalifikowałem się do Rio. Mimo że, kocham ten sport, jestem zmęczony. Poważnie zaniedbałem całą resztę życia, przyjaciół, rodzinę, miłość, nawet czytanie książek. Dlatego tej zimy nie planuję żeglować tak jak w poprzednich latach. Chcę trochę zgłodnieć, zatęsknić za falą i wiatrem, wyleczyć drobne kontuzje. Poza tym prowadzenie kampanii olimpijskiej na własną rękę bardzo mnie obciążyło nie tylko sportowo, ale i finansowo. 

Co to znaczy na własną rękę? 

Praca naszej kadry w pewnym momencie nie przynosiła efektów, ale to, że z niej wypadłem było efektem moich słabszych wyników. W takiej sytuacji Związek nie może w pełni wspierać zawodnika. Zachowałem sprzęt kadrowy, ale wynajęcie trenera, organizacja wyjazdów i finansowanie było po mojej stronie. Kwalifikacje do Igrzysk były w Nowej Zelandii. Wysłanie na drugi koniec świata kontenera ze sprzętem, przelot dla dwóch osób, treningi, starty i sam pobyt na miejscu przez niemal miesiąc kosztowały dużo pieniędzy i wysiłku. Choć starałem się o kontynuację współpracy, to przyjęto wcześniej jakieś zasady, zawodnicy spoza kadry nie mogli znaleźć się w programie i to jest zrozumiałe. Na szczęście moi sponsorzy indywidualni pozostali ze mną i to dzięki nim mogłem podjąć próbę kwalifikacji do Rio samemu, za co jestem im bardzo wdzięczny.

Do Rio zakwalifikować się nie udało. Jest prawdopodobieństwo, że mimo ogromnych chęci, nie będziesz miał możliwości kontynuowania olimpijskiego wyczynu… ponieważ Finn może wypaść. Dlaczego?

Z obecnych dziewięciu kompletów medali o jakie dotąd rywalizowano w żeglarstwie na igrzyskach, MKOl zapowiedział redukcję do ośmiu. Dziś nie wiadomo jak to zostanie rozwiązane i ISAF ma chyba spory problem. Bez dokładnych wyliczeń ogólnie mówiąc jest sporo klas dla zawodników o standardowej, dość lekkiej masie ciała, a Finn to łódka dla ciężkich facetów. Zresztą nazwa naszej konkurencji olimpijskiej to Heavyweight Dinghy i trzeba tu ważyć przynajmniej 93 kg. Fakt, że jest tylko jedna konkurencja dla ciężkich żeglarzy pozwala myśleć, że raczej nie będzie pomysłu na zamknięcie drogi do igrzysk tej grupie zawodników. Pojawił się natomiast zarzut ze strony MKOl, będący znakiem dzisiejszych czasów ogarniętych walką o bezwzględne równouprawnienie. Mianowicie słyszymy dziś, że Finn jest konkurencją szowinistyczną, bo nie ma tu odpowiednika dla kobiet. Jest to dość naturalne, gdyż w żeglarstwie i generalnie na świecie nie ma zbyt wielu szczupłych pań o masie niemal stu kilogramów. MKOl dąży jednak do równowagi płci w sporcie. Ogólnie jest to bardzo dobra tendencja. Natomiast nawet, gdybym nie był Finnistą, któremu ta klasa jest tak bliska, ten konkretny zarzut wydawałby mi się lekko mówiąc niesłuszny. Po prostu taka konkurencja, nawet poza igrzyskami nie funkcjonuje najzwyczajniej z powodu braku żeglarek o tak dużej masie. Pomimo tych argumentów, wiemy że będzie o jedną konkurencję mniej w Tokio w 2020 roku i coś na pewno się zmieni. 

Załóżmy najgorszy scenariusz - Finn odpada. Co wtedy robisz?

Może któreś klasy zostaną połączone, może powstanie konkurencja łódek o szerszej tolerancji wagi zawodnika. Jest już taka łódka, w której w zależności od masy żeglarza, ustawia się skrzydła szerzej lub wężej, by wyrównać możliwości balastowania. Pojawiają się pomysły żeglarstwa oceanicznego, czyli wyścigu na kilka dni non stop, zarówno dla kobiet, mężczyzn jak i mieszanych załóg. Dziś jest to duża niewiadoma, a mi pozostanie się dostosować do rzeczywistości jaką zastanę po konferencji ISAF w lutym.

Może foile?

O tak, jest taka możliwość i jest to bardzo prawdopodobne, że w Tokio będzie przynajmniej jedna klasa na foilach. Żeglarski świat chce latać nad wodą. To nie jest nowy wynalazek, ale dzięki rozwojowi technologii widzimy boom na foile. Jest już dużo łódek nieolimpijskich, które pięknie ślizgają się na hydroskrzydłach. Głównie katamarany, czy Moth, nie wspominając o łódkach Pucharu Ameryki. Nacra17 już zmodernizowała sprzęt do foili, a stowarzyszenie klasy zarekomendowało ISAF-owi akceptację tego na igrzyska w Tokio. Spodziewam się, że tak się właśnie stanie. Niewykluczone też, że wejdzie jeszcze coś wśród jednokadłubowców z foilami. A to pewnie będzie oznaczało, że trzeba by ważyć mało. Wtedy niewykluczone, że schudnę kilkanaście kilogramów i spróbuję. To trochę wbrew mojej budowie ciała, bo w najlżejszej swojej wersji na Finnie ważyłem 93 kg. Fizjologicznie jest to wykonalne i może potraktuję to jako nowe wyzwanie. Zobaczymy jak się sprawy potoczą.

Na wszelki wypadek pożegnałeś się z Finnem, nie ma co – w spektakularny sposób! Garnitur, łódka, coś mi to przypomina… inspirowałeś się Alexem Thomsonem?

Powtórzę to, co napisałem publikując kilka zdjęć z tej sesji na moim fanpage, bo chyba nie mam lepszego komentarza: Gdy nie wiesz, czy zobaczysz jeszcze kogoś kogo bardzo kochasz, żegnasz się z nim na wszelki wypadek... Po wygraniu Mistrzostw Polski, ubrany w garnitur popłynąłem moją ukochaną łódką po ulubionym akwenie pod Gdańskiem, na wszelki wypadek elegancko żegnając się z ogromnym kawałkiem mojego życia... Popłakałem się po napisaniu tych słów - nie bardzo, ale jednak łza w oku się zakręciła. Kocham tę łódkę, przeżyłem z nią niesamowite chwile. Te emocje trafiły też do innych i spotkałem się z miłym odzewem. Zaczerpnąłem nieco inspiracji od Alexa Thomsona, w końcu pokazał, że żeglowanie w garniturze dobrze się razem komponuje. Znajomy żeglarz napisał, że na wiosnę będę się witał w garniturze z Finnem, gdy pozostanie na igrzyskach. Mam nadzieję, że tak będzie!

Dlaczego klasa Finn?

W moim przypadku to dość naturalne. Jako dziecko byłem bardzo gruby, a w takiej sytuacji rośnie się bardziej niż inni i po prostu jestem raczej duży. Mam wzrost i wagę predysponującą mnie albo do Finna, jeśli chciałem żeglować w klasie olimpijskiej, albo do dużej, załogowej łódki, gdybym decydował się na takie żeglowanie. Raczej wolałem sterować, a młodziakowi bez umiejętności nikt nie dałby steru dużej łódki, więc najpierw Laser, później Finn były naturalną drogą. Na Laserze byłem wciąż gruby i nie mogłem rozwinąć skrzydeł. Dopiero jako siedemnastolatek schudłem czternaście kilogramów i dostosowałem wagę do Lasera Standard, ale jednocześnie nabierałem tężyzny i wiadomo było, że nie utrzymam tej wagi. Popływałem jeszcze sezon na Laserze i idąc do maturalnej klasy siadłem na Finna. Fascynowała mnie przy tym mitologiczna idea, że zwycięzca igrzysk zyskuje wieczną chwałę i nieśmiertelność w pamięci późniejszych pokoleń, więc klasa olimpijska była jedyną opcją. Na Finnie dużo się nauczyłem. W zasadzie dopiero tutaj moja masa nie była problemem. Była adekwatna do łódki, więc mogłem skupić się na taktyce i poprawnej technice. Finn to była łódka dla mnie.

Jest wymagająca?

Każda łódka sportowa jest na swój sposób wymagająca. Powyżej 10 węzłów prędkości wiatru możemy pompować na kursach pełnych. Wstajemy, ciągniemy w odpowiednim momencie żagiel bez przełożeń przez bloczki, rzucając się na butę lekko w tył i wypychając jednocześnie nogami łódkę do przodu. I tak na każdej fali, wprowadzając łódkę w ślizg. Wyścig trwa ponad godzinę, dwa czasem trzy wyścigi dziennie... męczące. Myślę, że większość ludzi nie utożsamia żeglarstwa w ogóle, nie mówię tylko o klasie Finn, z ekstremalnym wysiłkiem fizycznym. Często słyszałem takie stwierdzenie, że u nas tylko się siedzi i wiatr nas pcha. Może powinien być zakaz transmisji słabowiatrowych wyścigów, bo to faktycznie wygląda bardzo statycznie :-) Dodatkowo na Finna przesiadają się bardzo często świetni zawodnicy z innych klas, którzy już nie mogą bądź nie chcą utrzymywać niskiej masy ciała. A że są dobrymi żeglarzami, bardzo szybko zaczynają pływać z przodu stawki. W efekcie mamy flotę doświadczonych, bardzo dobrych zawodników. Stara dobra klasa, która da w kość każdemu, kto nie przyłoży się na treningach.

Pierwszy poważny sukces?

Wygrałem zawody latawcowe w Biskupcu, gdy miałem może z 14 lat. Byłem bardzo szczęśliwy! Też z wiatrem, też płat nośny... (śmiech). Wiem, że pytasz o żeglarstwo... w 2004 roku zdobyłem brązowy medal mistrzostw Polski juniorów w klasie Laser Radial. To były początki nieco porządniejszego, świadomego żeglowania. Miałem 16 lat i dopiero wtedy zacząłem w miarę przyzwoicie pływać. Późno zacząłem w ogóle. Mając 13 lat poszedłem do Bazy Mrągowo. Gruby chłopak, nikt nie wróżył mi tam większej przyszłości w żeglarstwie. Ale chciałem udowodnić wszystkim, że dam radę. I całe szczęście, bo żeglarstwo uratowało mi życie. Gdybym sobie tak dalej radośnie jadł słodycze jak wtedy, teraz pewnie miałbym spore problemy ze zdrowiem. Wtedy tak naprawdę wziąłem się za siebie, żeby być dobrym żeglarzem.

Napisałeś na swojej stronie: „Gdy trenuję to daję z siebie wszystko, ale na lądzie potrafię być mistrzem lenistwa”. To niezwykle ciekawy sposób kompensacji wysiłku (śmiech). Jednak nie uwierzę, że życie na lądzie to wyłącznie lenistwo! Co robisz, gdy nie pływasz? Jakieś hobby?

Ale naprawdę lubię się lenić! Gdy wracam z trzytygodniowego zgrupowania, muszę trochę odespać, zregenerować siły. Nie widzę nic złego w leżeniu bykiem do południa, nie gotowaniu sobie obiadu..., i tak następnego dnia idzie się na trening! Choćby aktywny wypoczynek, trzeba dać mięśniom trochę tlenu, rozciągnąć je, wyleczyć kontuzje. Dopóki studiowałem, każdą wolną chwilę poświęcałem na naukę. Lubię zagrać na pianinie, czasem jak wkręci mi się jakiś serial to oglądam odcinki jeden za drugim. Poza tym nic szczególnego. Chyba nie mam konkretnego hobby poza żeglarstwem. Ono mnie definiuje. Hmm... może to trochę niezdrowe. Kiedyś śpiewałem i grałem, może powinienem do tego wrócić.

Napisałeś, że jesteś hydrofilny i higroskopijny – wyjaśnij!

Ha ha... napisałem to dość dawno temu...  Tak, kiedyś jak tylko trochę nie popływałem, skóra na moich dłoniach robiła się twarda, sucha i przez to pękała. Potrzebne było ciągłe namaczanie i wycieranie
linami :-) Teraz trochę zmądrzałem i bardziej o siebie dbam. Pływam w rękawiczkach i częściej używam kremów do rąk, więc jest lepiej!

Recepta na sukces?

Chciałbym żeby taka istniała! Pewnie jest tyle dróg do sukcesu, ile ludzi, którzy go osiągnęli. Jest natomiast jedna cecha wspólna. To wytrwałość połączona z pracowitością. Na pewno byli tacy geniusze i szczęściarze za razem, którzy odnosili sukcesy w swojej dziedzinie za pierwszą próbą. Wątpliwe żeby udało im się to bez pracy. Może jakimś wyjątkom. Większość ludzi chcących dojść do efektów musi ciężko pracować, po każdej porażce powtarzając sobie, że to nic złego, trzeba wyciągnąć wnioski i spróbować jeszcze raz. Mi powiedziano kiedyś, że nie mam talentu do żeglowania, więc postanowiłem pracować dwa razy ciężej niż moi koledzy. Weszło mi to już w krew i po prostu się nie poddaję. Jeśli czujemy, że sprawa nie jest przegrana warto dążyć do celu. O właśnie, to chyba moje małe hobby. Szukam inspiracji w książkach ludzi sukcesu. Wyszukuję w księgarniach pozycje napisane przez świetnych biznesmenów czy sportowców, albo ich biografie. Za kilkadziesiąt złotych można mieć prywatną audiencję np. u najlepszego baletmistrza na świecie. Popatrzeć na świat i pracę jego oczami. To często bardzo pouczające. Jest jeszcze dużo rzeczy, które chciałbym zrobić i osiągnąć. Mam nadzieję, że dam radę.

Muszę zahaczyć o Rio… Na igrzyska nie udało się pojechać, pewnie analizowałeś temat już wiele razy, udało ci się znaleźć przyczynę?

Jak zwykle w takich sytuacjach przyczyn jest kilka. W 2013 roku, rozpoczęliśmy pracę nad własnym kadłubem wraz z polskim producentem. Byliśmy z trenerem zdania, że można zrobić lepsze, dokładniejsze łódki niż robi to lider na rynku. I faktycznie w następnym sezonie wystartowałem na rodzimej konstrukcji, która świetnie pływała szczególnie w słabych wiatrach. A o to przecież chodziło, bo akwen igrzysk w Rio miał być słabowiatrowy. W Preolimpiku 2014 zająłem na tej łódce piąte miejsce. Była naprawdę dobra i pewnie między innymi dlatego wspomniany lider produkcji - Devoti, aby utrzymać pozycję, zaprojektował nowy model Finna – Fantastica. Ma bardziej płaskie dno, a to powoduje, że szybciej wchodzi w ślizg i dłużej w nim pozostaje. W słabych wiatrach nie ma większej różnicy, ale w silnych na starszych łódkach nie ma z nimi szans. Większość zawodników przesiadła się na te łódki. Niestety w naszej kadrze się one nie pojawiły, a mnie samego nie było na nią stać. Zrobiliśmy dobry ruch z naszą łódką, ale nasi przeciwnicy zrobili lepszy. Kombinowanie ze sprzętem spowodowało też, że moja głowa nie była tak bardzo w wyścigu co w łódce. Szyliśmy też własne żagle... za dużo zmian, za mało zwykłej rzemieślniczej pracy. Gdy głowa nie jest tam gdzie trzeba, nie wygrywasz.

Jak długo chcesz pływać?

Nie zakładam sobie limitu. Z tego sportu ciężko tak po prostu odejść i zapomnieć definitywnie. Mówią, że gdy raz sprzedasz duszę morzu, już jej nie odzyskasz... chyba coś w tym jest. Zaczynam się uśmiechać do większych łódek. Niedawno powstał pomysł startu w Mistrzostwach Europy ORC, które będą w przyszłym roku w Gdańsku. To może być nowe wyzwanie. Mam nadzieję, że uda się zrealizować ten projekt. Do tego jest perspektywa kampanii olimpijskiej Tokio 2020, ale tu jak już mówiłem muszę poczekać na decyzję ISAF  co do klas olimpijskich. Na razie nie myślę o zejściu na ląd.

Z wykształcenia jesteś ekonomistą, myślałeś żeby w przyszłości porzucić żeglarstwo na koszt realizacji celów biznesowych?

Już nawet zacząłem próby biznesowe, ale bez porzucania żeglarstwa. Chcę się przekonać czy dam radę robić kilka dużych rzeczy na raz. Uruchamiam firmę usługową w sektorze usług komunalnych. Korzystam z tego, że sezon skończył się dość szybko, bo w zasadzie po mistrzostwach świata w maju musiałem przygotować się tylko do mistrzostw Polski. Pogodzenie sportu z biznesem jest trudniejsze niż np. jednoczesne studiowanie. Kiedyś jednak przyjdzie czas na definitywny koniec z żeglowaniem olimpijskim. To pewnie będzie czas na coś, co od dawna siedzi w mojej głowie, czyli budownictwo. To na pewno bardzo ciężki biznes, ale mnie to kręci.

A trener? Nie myślałeś żeby w przyszłości zostać trenerem?

Niespecjalnie, choć to sprawia dużo satysfakcji. Miałem mały epizod z trenowaniem grupy dżentelmenów na mistrzostwach Świata Masters. Nie umiem się nie angażować, albo robić rzeczy na pół gwizdka, więc przekazywałem im bardzo dużo informacji. Starałem się ich też motywować, aby przekraczali swoje granice. Byli przeszczęśliwi, a mi dało to bardzo dużo radości. Jeden z nich, po wyścigu, który świetnie mu wyszedł wyściskał mnie jak najlepszego przyjaciela. Dwóch zaproponowało mi swoje córki za żony! :-) Nie wykluczam trenowania kogoś, kto chciałby skorzystać z mojej wiedzy, ale nie planuję robić z tego swojego źródła utrzymania. Ciągnie mnie do biznesu, do budowania czegoś dużego, co sprawnie funkcjonuje i daje coś nie tylko mnie, ale i innym. A w tym celu to ja będę potrzebował nauczycieli i trenerów, tym razem od biznesu.

Jak myślisz, dokąd zmierza żeglarstwo? Foile zdominują cały żeglarski świat?

Jeszcze niedawno, gdy ktoś mówił, że jednostki w regatach Vendee Globe będą pływały z foilami, niektórzy pukali się w czoło – a jednak wystartowały. Jeśli dopłyną do mety, to pewnie na czołowych miejscach. Mam znajomych, którzy jeszcze wiosną pływali na Finnach, a teraz ścigają się na foilujących dużych katamaranach GC32 czy szykują się do Pucharu Ameryki. Żeglarstwo nie zmienia się tak szybko i powszechnie jak technologia komputerowa, ale jest to bardzo dynamiczny ruch, po części wymuszony przez media, które wymagają ekstremalnego show. To świadczy dobrze o nas, żeglarzach w ogóle. Nie jesteśmy sztywno zamknięci w tradycji, tylko cały czas się rozwijamy. Oczywiście są w to zaangażowane wielkie pieniądze i tylko nielicznych stać na takie żeglowanie, jednak wszystko ma swoje początki. Kiedyś samochody też były niedostępne dla ogółu, a dziś jeździmy nimi na co dzień. Przy tym tradycyjne żeglarstwo wypornościowe wcale nie jest przez to zagrożone lub spychane na margines. Jest zbyt piękne i zbyt popularne, aby miało zniknąć.